czwartek, 3 października 2019

Naiwne złudzenia.

Z uśmiechem na ustach położyła się do swojego łóżeczka. Zawsze kładła się szczęśliwa bo jej życie było po prostu dobre.
 Zapaliła swoją lampkę, ponieważ bała się ciemności ale która jedenastoletnia dziewczynka się nie bała, chociaż skrycie? W końcu nie wiadomo co czai się w mroku
Sen przyszedł szybko.
 Lubiła, kiedy śniły jej się dobre rzeczy, jednakże tym razem miało być inaczej. 

Rozglądała się dookoła i zobaczyła, że jest na jakimś wzgórzu jednak nie na tyle wysoko, aby dostrzec co znajduje się na dole. Może wcale nie powinna być tego tak ciekawa, bo ten obraz był dla niej ciosem.
 Ujrzała ludzi, ale nie takich jakich widziała zawsze. 
Każdy kroczył samotnie, nie zważając na drugiego człowieka obok. Ich twarze na pierwszy rzut oka nie wyrażały nic, były przerażająco puste. 
Przyglądając się im dłużej, jej małe serduszko przepełnione dobrem, zaczęło pękać. 
Nie było osoby, która nie miałaby na swoim ciele pęknięć, ran, blizn.
 I mimo, iż była tylko dzieckiem, w swoim śnie zdawała sobie sprawę, co te znamienia oznaczają. 
Ludzie byli zniszczeni. 
Nadawali się do wymiany, jak zepsute zabawki w sklepie, tyle że ich nikt nie chciał zreperować. 
Nagle wszyscy się zatrzymali, a ich twarze zwróciły się ku przerażonej dziewczynce. 
Już nie były puste. 

Ból
Cierpienie 
Rozpacz 
Żal
Strach 
Zmęczenie 
Smutek 

Zobaczyła te wszystkie emocje, tak nagle wymalowane na ich bezuczuciowych maskach. 
Samotna łza spłynęła po jej policzku, a wtem usłyszała krzyk. 
Miasto przed jej oczami stanęło w ogniu i dopiero po paru chwilach doszło do niej, że to z jej gardła wydobywa się przeraźliwy wrzask.
 Tam na dole było cicho, wręcz spokojnie. 
Słysząc ciszę, już wiedziała. 
Oni wszyscy nie bali się ognia bo już od dawna palili się w płomieniach swoich umysłów. 
Każdego dnia, ogień pochłaniał ich coraz bardziej i teraz to właśnie on ich wyzwolił. 
Miasto przestało istnieć, a wraz z nim ludzie którzy od lat mierzyli się ze swoimi osobistymi piekłami. 

W momencie gdy się przebudziła, nie płakała, nie była wystraszona. 
Po prostu zgasiła lampkę, bez której wcześniej nawet nie zmrużyłaby oka.
 Ale teraz już wiedziała, że to nie nocnych zmor powinna się obawiać. 
Zdobyła wiedzę, że najgorszym wytworem był człowiek. 
Już wiedziała, że to my sami niszczymy siebie najbardziej. 

Na drugi dzień, jej twarz była pusta


Nie ma nic gorszego od dorośnięcia. Porzucenia naiwnych złudzeń małego dziecka. Już nie nosimy różowych okularów, które sprawiają że otaczający nas świat jest taki piękny. To jest pierwsze wgniecenie, które pojawia się na naszych duszach. Logiczne, z czasem jest tylko gorzej aż w końcu nadajemy się do wyrzucenia. 
Ludzie nie rodzą się źli, ale prawdę mówiąc nie da się umrzeć bez skazy. 
W ciągłym biegu życia codziennego nawet nie dostrzegamy jak stajemy się znieczuleni, egoistyczni, okrutni. Nikt nie chcę posiadać takich cech i to właśnie dlatego nakładamy na twarze puste maski. Nie mogą okazywać nic. Nie tylko tych złych emocji, również dobrych. Dobroć niestety zaczęła kojarzyć się ze słabością, więc pozytywne cechy również ukrywamy. 
Ale kto potrafi znieść ciągłe ukrywanie? Nikt. Dlatego w momencie, gdy zdejmujemy maski pęka tama. Wszystkie tak dobrze skrywane uczucia, wydostają się na powierzchnię a my pod wpływem ich mocy, wręcz się dusimy. Samotnie, rzecz jasna. 

Czy ktoś z was będąc dzieckiem pomyślał chociaż przez sekundę, że będzie się bał emocji? Że uśmiech, śmiech, łzy już nie będą czymś naturalnym?  Że ten piękny świat go przerośnie, a inni ludzie będą zagrożeniem? Może wierzyliście w niebo i piekło ale spodziewaliście, że traficie do królestwa ognia jeszcze za życia? 

Chciałabym na jeden dzień, pożyć naiwnymi złudzeniami

niedziela, 12 maja 2019

Życiowi pisarze.

I nagle dostrzegasz, że czytasz końcowe słowa. Nawet nie zarejestrowałeś, że dobrnąłeś do ostatnich stron, mimo że tak szybko je przewijałeś. Zauważasz, że następne strony nie istnieją i jesteś w szoku, bo tak szybko do tego doszło. Ale musisz się pogodzić z tym, że ta historia uległa zakończeniu i pora rozpocząć nową. 

Książki są przepiękną metaforą życia. Najpierw jest biała, czysta kartka. Potem z upływem czasu, pojawia się na niej coraz więcej słów. W pewnym momencie tworzą się rozdziały, które w odpowiednim momencie trzeba zakończyć, by móc kontynuować akcję w następnym. Niektóre są krótsze i mniej emocjonalne, a inne wręcz przeciwnie. Rozdziały są najważniejsze,bo to one tworzą całość. Do czego zmierzam?
 Ludzie boją się zmian, nagłych zwrotów akcji w swoim życiu. Wolą nieustannie stawiać przecinki w miejscu, gdzie już dawno powinna zawitać kropka. 

Czy gdyby pisarz się tego bał,  napisałby jakąkolwiek książkę? Nie. A przecież my każdego dnia, tworzymy prozę swojego życia, więc śmiało wszyscy możemy nazwać się pisarzami


Zarówno początki jak i końce są trudne. Cholernie trudne. 

Przy początku musisz odważyć się postawić pierwsze słowo, pierwszy krok. Wymaga to niezwykłej odwagi, by ruszyć nieznaną drogą, bez możliwości dowiedzenia się co się potem wydarzy. Może być dobrze, a może się okazać iż zbłądziłeś i musisz cofnąć się do początku. Nie mniej jednak, zawsze przy tym odkryjesz coś nowego, poznasz człowieka, który cię czegoś nauczy, a może nawet zostanie na dłużej i podąży razem z tobą dalej. No bo przecież, kiedy poznajesz nową osobę i wymieniacie pierwsze, nieśmiałe "cześć", nie masz pojęcia czy będzie to po czasie twój przyjaciel, miłość twojego życia czy najgorszy wróg. Wszystko wychodzi z czasem, ale jakoś zacząć trzeba. 
Początki w realnej książce są o tyle łatwiejsze, że jeśli nie możesz się doczekać tego co będzie dalej, to możesz  odwrócić kartkę i się tego dowiedzieć. W książce życiowej taka możliwość nie istnieje, bo następne strony nie zostały jeszcze napisane. 

Końce bywają bardziej brutalne. Każdy rozdział musi zostać zakończony. W życiu wiążę się to z tym, iż najczęściej musisz kogoś za sobą zostawić. Nie jest to łatwe, nie jest to przyjemne dla ciebie, a co dopiero dla tej drugiej strony. Ale jest to konieczne. Czasem trzeba być pieprzonym egoistą i zważać tylko na swoje dobro. Jeśli ta część historii ci się nie podoba, to ją kończysz i zaczynasz nową. Może ta okaże się lepsza. Musisz pamiętać, że nie tylko ty piszesz, więc ktoś może zakończyć w swojej powieść, część związaną z tobą. Nie możesz mieć o to żalu, musisz to zrozumieć i znaleźć nową postać. 

A teraz bardziej po ludzku. 

Właśnie zakończyłam i rozpoczęłam nowy rozdział. Bałam się, że coś pójdzie nie tak. Musiałam zaryzykować, chociaż wiedziałam, że jeśli zacznę pisać nowy to do starego nie będzie powrotu, będzie już zakończony wielką kropką. Zostawiłam parę osób, które były mi bliskie i owszem czuję ukłucie w sercu. Jednak ten ból koją osoby, które pojawiły się nagle i zostały. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim podoba się to jak kontynuuję swoją życiową historię, ale jest ona moja. Może kiedyś, wracając do tego co teraz zrobiłam, pomyślę że popełniłam błąd, kto wie. Jednak w dalszym ciągu to będzie mój błąd i mój wniosek, który z niego wyciągnę.

Zmierzając już do końca. Nie bójcie się podejmować ryzyka, nie patrzcie zawsze na ludzi dookoła was. Spójrzcie w lustra i zadajcie sobie pytanie czy jesteście szczęśliwi. Jeśli nie to to zmieńcie. Macie takie możliwości. Możecie błądzić nawet na oślep, by finalnie odnaleźć miejsce i ludzi przy których będziecie najlepszą wersją siebie. Kończcie i zaczynajcie rozdziały, bez obaw że komuś się to nie spodoba. To wy macie być zadowoleni ze swojego dzieła. 

A gdyby teraz nadszedł koniec świata, czy Ty byłbyś zadowolony z tego jak wygląda twoja życiowa książka? 


piątek, 22 lutego 2019

Nie ma ramion do kochania.

Jest w porządku. Jest stabilnie. Czy to wystarcza? Czy to daje nam pełne szczęście? Nie. Ciągle czegoś nie ma. Kiedy uświadamiasz sobie, iż w  twoim życiu czegoś brakuje, jest niekompletne, zaczynasz szukać brakującego elementu. I wtedy rzucasz się w wir - zależy od ciebie jaki. Pracy, obowiązków, imprez. Bywa różnie, ale zawsze kończy się tak samo. Nie tak w sumie to najgorzej, kiedy jesteś młody bo wtedy wir jest raczej oczywisty. A tam to już wiadomo - alkohol, przelotne znajomości, inne używki. Rezultat tylko jeden - brak kontroli. Rzekomo jesteś szczęśliwy, są znajomi, świetna zabawa i jakby nie patrzeć wspomnienia ( chyba, że urywa ci się film no to jest gorzej).

Ale potem następuje moment przerwy. Wracasz do domu, siadasz na łóżku i zaczynasz się zastanawiać czy to właśnie tego brakowało. Czy chcesz żeby twoje życie rzeczywiście tak wyglądało. I dochodzi do ciebie, że znowu wróciłeś do tych czterech ścian i jesteś sam. Nie ma osoby, która martwiłaby się o to jak się czujesz, która przyniesie tabletkę na ból głowy. Te osoby z którymi balowałeś wczorajszej nocy? Są w tym samym położeniu co ty tylko może jeszcze nie zdały sobie z tego sprawy. Ten facet ( albo kobieta, kto wie) z którym porobiłaś parę rzeczy i mówił, że jesteś wspaniała, piękna i że nigdy w życiu nie spotkał takiej jak ty? Pewnie już o tobie zapomniał, ale spokojnie może przypomni sobie jakieś urywki. Ale i tak nic więcej z tego nie będzie. To tylko kolejna płytka znajomość do kolekcji, która wyniknęła tylko z tego, że on miał ładną buźkę, a ty krótką sukienkę + oboje byliście pijani. Do czego zmierzam? Do tego, że jest coraz gorzej. Znowu rozumiesz, że jesteś samotny, a w dodatku straciłeś kontrolę nad własnym życiem.

Ja sama nie wiem co robić. Bo zrozumiałam, że cholernie mi czegoś brak. Kogoś. Są przyjaciele, którzy wspierają, otulają cię kokonem troski i miłości ale to nie jest to. Nie ma tych ramion, które staną się dla mnie osobistą, bezpieczną przystanią. Oczywiście, że przyjacielowi możesz się zwierzyć, powierzyć sekrety, jednak brakuje w tym wszystkim czegoś głębszego. Czegoś co może dać nam tylko osoba, którą  darzymy wyjątkowym uczuciem. Wiem, że nie mogę narzekać. Mam dobre życie, otaczają mnie dobrzy ludzie, aczkolwiek lubię wieczorami usiąść i chwilę poużalać się nad tym, że mija kolejny wieczór w pustym łóżku.

Dziękuje za uwagę, wracam do swojego zajęcia. Sama.

wtorek, 5 lutego 2019

FRIENDZONE :(

Łatwo jest kochać rzeczy materialne, ponieważ te nie mają możliwości skrzywdzenia nas. Ja osobiście kocham wiele rzeczy i z ręką na sercu mogę napisać, że nigdy przez nie nie płakałam. Łatwo jest kochać artystów, którzy są dla nas fizycznie niedostępni bo realnie ich nie znamy i podziwiamy ich wyimaginowane wyobrażenie. 
Schody zaczynają się w momencie, kiedy zaczynamy czuć coś do człowieka z którym rzeczywiście mamy kontakt. Nie jesteśmy wróżkami, nie potrafimy czytać w myślach i nigdy tak na prawdę nie dowiemy się czy ta dana osoba, czuje do nas to samo. Nawet jeśli znam ją bardzo długo i ufamy w 100% to nie ma takiej możliwości, żeby być tego pewnym, bo każdy potrafi ładnie mówić, a inaczej myśleć. ( Ja to chyba ogólnie nie ufam już ludziom, wybaczcie za nastawienie.) Miłość to w zasadzie temat rzeka i poruszałam go już kilkukrotnie. Tym razem napiszę sobie o tzw. friendzonie albo i nie.
 Po prostu co się może stać jeśli zakocha się w nas osoba, którą my lubimy ale nie w takim kontekście? 


Często się słyszy, że przyjaźń damsko - męska nie istnieje. Cóż, wydaje mi się że istnieje, jednak w niektórych przypadkach to się najzwyczajniej w świecie nie udaje. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje potrzeby. Jeśli już uważamy kogoś za przyjaciela to musimy mieć z tą osobą coś wspólnego, ufać jej, lubić spędzać czas w jej towarzystwie. Czy to nie brzmi jak fundament idealnego związku? Hah gdyby to było takie proste co?
 Czasem oczywiście zdarzy się, iż obie osoby zrozumieją nagle, że nie chodzi tylko o przyjaźń i chcą czegoś więcej. W takiej sytuacji nie ma niczego lepszego, jesteś z osobą, którą już dobrze znasz i kochasz. Może pojawić się strach, że związek się nie uda i potem tak długo budowana przyjaźń się rozpadnie. Jednakże kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana czyż nie? 
Idealnie pokazane jest takie zjawisko w filmie "Friends with benefits", gdzie przyjaciele którzy hmm mieli pewien układ ( nie będę zdradzać fabuły, chociaż myślę że ten film jest dobrze znany) zakochują się w sobie ( zdradziłam zakończenie ale inaczej to nie miało sensu ). Bali się, że przekształcenie ich uczuć wszystko zrujnuje ale woleli zaryzykować, niżeli przez resztę życia zastanawiać się co by było gdyby.

Jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że życie to nie droga usłana różami, chyba że takimi z wielkimi kolcami to wtedy się mogę zgodzić. Życie jest trudne i na ogół niesprawiedliwe. Z tego właśnie powodu friendzone jest tak popularnym określeniem. Zakochanie się w swoim przyjacielu, bez wzajemności. To cholernie trudne i bolesne ale jest tak dla obu stron. Nie tylko odrzucona osoba, czuję ból. Przecież ta druga nie chciała nikogo krzywdzić, zależało jej na tej relacji tylko inaczej, bez jakiejkolwiek romantyczności. Wtedy tak na prawdę nie wiadomo co zrobić. Pojawia się niezręczność, strach przed wykonaniem jakiegoś gestu, już nie ma tej swobody. Osoba zakochana cierpi. Widzi swojego "przyjaciela", chociaż żeby się odkochać najlepiej było by się odciąć. Ale jak? Przecież to nadal ta sama osoba z którą przez tyle czasu czuła się sobą, nie musiała nic udawać, ma tyle wspomnieć z jego udziałem. 

Jest to jedna z najbardziej popieprzonych sytuacji, która tak na prawdę jest bez wyjścia. Po wyznaniu swoich uczuć już nigdy nie będzie tak samo. I ty i ta druga osoba, będzie czuć się źle. Przyjaźń najprawdopodobniej finalnie się rozpadnie. Obie strony stracą osobę, którą kochały. 

Tym razem zakończenie nie będzie motywujące i pełne nadziei. Niektóre sprawy są po prostu z góry skazane na porażkę. 
Nie które sprawy, zwyczajnie nas zranią, złamią i zmienią.